10 najlepszych seriali roku 2016

W zeszłym roku naprawdę wsiąkłem w serialowy świat. Oprócz produkcji tegorocznych nadrabiałem wieloletnie zaległości. Po latach podszedłem z należnym szacunkiem do „X-Files”, do czego zachęcił mnie powrót Muldera i Scully po 14 latach przerwy w sezonie 10! Serial Chrisa Cartera w dzieciństwie bardziej podglądałem niż oglądałem świadomie. Teraz śledząc kolejne sezony zakochałem się w mixie horroru i kryminału ze szczyptą absurdu (Bad Blood!). Niestety zarówno ostatnich serii jak i reinkarnacji fenomenu lat 90. nie będę wspominać tak ciepło jak reszty. Na fali sympatii do Davida Duchovny’ego sięgnąłem też po „Californication”. Z innych „must see” widziałem wreszcie: „Forbrydelsen”„Lost” (pozdro dla Garreta), „Świat gliniarzy” i „Teorię wielkiego podrywu”. Wypuszczenie (połowy) sezonu 3 „Black Mirror” skłoniło mnie, żeby zasmakować jego pierwszych odsłon – ba! w tym celu wykupiłem konto na Netflixie, co stanowiło milowy krok w ostatecznym utonięciu w oceanie współczesnych seriali.

Na całe szczęście w zeszłym roku trafiłem na mało naprawdę kiepskich produkcji – jednak czasem warto sprawdzać recenzje. Chętnie zerkam, głównie jako źródło inspiracji niż wyrocznię, na kanał jakby niepaczec. Na moją listę wstydu trafiły: „Marseille” (pierwsza francuska realizacja Netflixa z Gérardem Depardieu i Benoît Magimelem), „Vinyl” (jedna z niewielu wpadek HBO, czego dowodzi skasowanie kosztownego molocha już po pierwszej serii), „Penny Dreadful” (po wybitnym sezonie 2 trzeci okazał się tylko przeciętny), „Preacher” (jako fan komiksu spodziewałem się o wiele, wiele więcej) i „The OA” (pewnie zdobędzie swoich wyznawców, ale dla mnie zbyt pretensjonalny, a ostatnia scena to takie kuriozum, że głowa mała).

Zanim przejdę do właściwej listy, kilka tytułów, które nie zmieściły się na niej, choć na pewno zasługują na uwagę. W niektórych przypadkach pod względem realizacji mogą być one lepsze niż finałowa dziesiątka. Kierowałem się jednak również zasadą, że jeżeli mogę napisać o mniej znanym, a świetnym serialu to wolę pominąć jakiś, który ma gros fanów i tak prawie każdy musiał go oglądać. Choćby z tego względu pomijam 6 sezon „Gry o tron” , 4 sezon „House of Cards” czy autorski projekt Paolo Sorrentino „Młodego papieża” (tu akurat mam liczne obiekcje, choć szanuję rozmach inscenizacyjny i rolę Juda Lawa). Dodatkowej promocji nie potrzebują produkcje ze stajni Marvela – „Daredevil” czy „Luke Cage”. Z pełną świadomością pominąłem też sezon 2 „Narcos”, który jest co prawda świetny, rzekłbym, że nawet lepszy niż poprzedni, ale nie wzbudził we mnie już takich emocji, zresztą na listę trafił podobny inny doskonały powrót o przestępczości zorganizowanej (patrz numer 8). Żal po ostatnim sezonie (na mój gust i tak ciągniętym zbyt długo) „Downton Abbey” można z powodzeniem ukoić w bardziej epickim i wystawnym „The Crown” (o losach królowej Elżbiety II).  Nadal zachęcam do zerknięcia na „Better Call Saul”, bo Vince Gillingan może tym razem stawia na wolniejsze tempo, a treści obyczajowe ceni bardziej niż kryminalną intrygę, ale twórca „Breaking Bad” może nas jeszcze zaskoczyć. W sezonie 2 więcej czasu dostaje wreszcie Jonathan Banks jako Mike, co pozwala na kilka mocniejszych scen. Z innych premier mogę na pewno polecić trzy miniseriale: przede wszystkim rewelacyjną „Długą noc”, oparte na prozie Agathy Christie „I nie było już nikogo” w gwiazdorskiej obsadzie oraz (z mniejszym entuzjazmem) obsypanego Złotymi Globami „Nocnego recepcjonistę” wg powieści Johna le Carré.


10 NAJLEPSZYCH SERIALI ROKU 2016

10. Billions (sezon 1) – Showtime

billions_s01e01_still

Stacja Showtime mimo rosnącej pozycji na rynku Amazona, HBO i Netflixa radziło sobie ostatnio wcale nieźle. Nadspodziewanie dobrze przyjęto „The Affair” (niestety nie wiem jak prezentuje się sezon 3, który ponoć odwraca ten trend), „Homeland” po liftingu zyskało nowe ciekawsze oblicze, a „Ray Donovan” zdobył znaczną grupę fanów. W poszukiwaniu nowego hitu zwrócono się do trzech scenarzystów Briana Koppelmana, Davida Leviena i Andrewa Rossa Sorkina (zbieżność nazwisk z laureatem Oskara przypadkowa). Ten ostatni, dziennikarz i felietonista New York Timesa napisał książkę o działaniach rządowych podczas kryzysu finansowego, na podstawie której potem powstał  film „Zbyt wielcy, by upaść” (dla HBO). To jego doświadczenie i wiedza zdecydowały o tym, że serial wydaje się, choć teoretycznie osadzony w rzeczywistości wielkiego biznesu. Oto stajemy się świadkami starcia dwóch wybitnych jednostek. W pierwszym narożniku Bobby Axelrod, właściciel funduszu hedgingowego, filantrop i selfmademan. W tej roli Damian Lewis znany ze wspomnianego „Homeland” czy historycznego „Wolf Hall” (grał króla Henryka VIII). Axe ma szereg cech, które mogą wzbudzać w widzu sympatię i podziw, oddanie dla rodziny, błyskotliwy intelekt, charyzma przywódcy. Jednocześnie jak nikt inny uosabia wszystkie grzechy Wall Street skompromitowanego kryzysem 2008 roku – cynizm, enigmatyczne okoliczności zarobienia fortuny, szastanie pieniędzmi na lewo i prawo, korzystanie z nielegalnych metod (łapówki, insider trading). Jego rywalem jest Chuck Rhodes (przekonujący Paul Giamatti), prokurator okręgowy Południowego Dystryktu Nowego Jorku. To stanowisko będące trampoliną do wielkiej kariery politycznej, o czym świadczy casus wieloletniego burmistrza Nowego Jorku i kandydata na prezydenta USA Rudolpha Giulianiego. Wydaje się, że urzędnika cechuje nieprzekupność i praworządność, ale jego wizerunek też ma liczne rysy. Karmi się raczej chorobliwą ambicją i zawiścią wobec krezusa. Skądinąd prawnik, jak wiemy od pierwszych minut pilota, lubuje się w sadomasochistycznym seksie, więc taka gra w kotka i myszkę bardzo mu odpowiada. Scenarzyści konstruują tak głównych bohaterów, aby nie mieli wyboru i musieli stanąć w szranki. Zresztą ich konflikt opierają na autentycznej batalii prawnej, którą toczył prokurator Preet Bharara z rekinem finansjery Stevem Cohenem. Pieprzu serialowej rywalizacji dodaje fakt, że żona Rhodesa, Wendy pracuje dla Axelroda jako wysoko wykwalifikowana terapeutka. W tę postać wciela się z polotem Maggie Siff, znana z”Sons of Anarchy” czy „Mad Mena”. Znając prywatne sekrety męża i zawodowe grzeszki szefa staje się języczkiem u wagi, może szachować obu samców, którzy z różnych pobudek będą musieli ulegać jej żądaniom i ogłaszać krótkoterminowe zawieszenia broni. Może „Billions” do najsubtelniejszych nie należy, ale idealnie pokazuje, że przesycona maczyzmem gra o dominację sprowadza się do identycznych reguł jak chłopięce zabawy.

9. Dirk Gently’s Holistic Detective Agency (sezon 1) – Netflix

dirk-gently-first-look

Jak można zauważyć rzadko oglądam komedię, ale dla nowej produkcji Netflixa zrobiłem wyjątek. Stało się tak z kilku powodów. Po pierwsze został luźno oparty na serii książek Douglasa Adamsa, autora „Autostopem przez galaktykę” oraz scenarzysty „Doktora Who” i „Latającego Cyrku Monty Pythona”. W jego pisarstwie farsa łączyła się gładko z tematyką fantastyki naukowej. Po drugie showrunnerem został Max Landis, który co prawda dotąd chałturzył przy scenariuszach produkcyjniaków hollywoodzkich, ale zajmował się także pisaniem komiksów (dobrze przyjęty cykl Superman: American Alien) i w końcu jest synem twórcy „Blues Brothers” i „Ucieczki w noc”. Jeżeli miałbym porównać nastrój w jaki celują twórcy to ten ostatni film byłby chyba najbliżej. Tylko o ile Landis senior wpisywał się w konwencję yuppie nightmare to jego syn używa jedynie jej elementów. Głównym bohaterem czyni przeciwieństwo karierowiczów, którzy zasiedlali dzieła tego podgatunku, młodego mężczyznę, który znajduje się na samym końcu społecznego łańcucha pokarmowego. Co więcej Todd Brotzman (Elijaha Wooda powraca po latach do telewizji) właśnie traci i tak niezbyt intratną posadę boya hotelowego. Bez żadnego uprzedzenia (tutaj Landis junior trzyma się twardo prawideł tej konwencji) w życie protagonisty wkraczają siły, których nie potrafi wytłumaczyć zmysłami. W odszukaniu sensu mógłby pomóc detektyw Dirk Gently (Samuel Barnett), który raczej nieprzypadkowo zjawia się pod drzwiami jego mieszkania. Problem w tym, że to on wydaje się najbardziej pomylony, a jego wyjaśnienia wprowadzają jeszcze więcej chaosu. Co gorsza obaj muszą rozwiązać piekielnie skomplikowaną kryminalną zagadkę, a na ich drodze staną perfekcyjna morderczyni (Fiona, córka Brada Dourifa), gang wysysający negatywną energię z ludzi oraz tajna organizacja, która szuka urządzenia umożliwiająca podróże w czasie. Rozpoczyna się psychodeliczna podróż, która chwilami pasuje do wczesnych dokonań braci Coen, a czasem przypomina „Scott Pilgrim kontra świat” Edgara Wrighta.

8. Gomorra (sezon 2) – Sky Italia

gomorrah_s02_still

Pierwszy sezon „Gomorry” był jak uderzenie obuchem w głowę. Jej dosadność wypływała wprost z ulicznej rzeczywistości Neapolu, którą opisał kilka lat temu Roberto Saviano. W prozie Włocha nie zostało nic z romantycznej wizji Mario Puzo i amerykańskich epopei o mafii. Świętymi zasadami dla kolejnych bossów było, choćby unikanie morderstw kobiet i dzieci czy nie angażowanie się w handel narkotykami. Tymczasem camorra rekrutuje swoich żołnierzy właśnie wśród wyrostków i trzęsie narkobiznesem we Włoszech i innych częściach Europy. Dzieci muszą szybko dorosnąć, by sprawdzić się jako dilerzy, kurierzy, stójki, także płatni zabójcy. W odróżnieniu od zhierarchizowanej cosa nostry z Sycylii organizacja neapolitańska odznacza się chaotyczną plemiennością (w sumie 30 klanów). Jej trybalny charakter zostaje prześwietlony w sezonie drugim. Kolejne gangi  (tzw. paranze) zarządzane przez nieraz samozwańczych i coraz młodszych capo żądają swojego kawałka tortu, walczą o terytorium, o pieniądze, o wpływy. W tym pędzie zapominają o ustalonym porządku i autorytetach, idą na skróty, a przemoc cenią bardziej niż dyplomatyczne układy i ceremoniały. W tej miejskiej dżungli są jak stado wygłodniałych hien, które rzuca się na ranne zwierzę. Oczywiście nadal podstawową kwestią pozostaje walka o dominację i wypieranie starego porządku, jaki uosabia Pietro Savastano (Fortunato Cerlino) przez świeżą krew, reprezentowaną przez jego syna Gennaro (Salvatore Esposito) i prawą rękę Ciro (Marco D’Amore). Tym co nakręca akcję jest ambicja, co prawda różnie ukierunkowana, bo stary król dąży do utrzymania statusu quo, a pretendenci – do rewolucji. Konflikt podniesiony do rangi antycznej tragedii nie odbywa się jednak w próżni. Walkę o schedę między lwami obserwują bowiem inne drapieżniki, które czując słabość władzy suwerena korzystają z anarchii zajmują ich tereny łowne.

7. Artyści (sezon 1) – Telewizja Polska

z20632756qmarcin-czarnik

Za sprawą telewizji kablowych powstają nad Wisłą od kilku lat seriale, w których nie tylko chętnie grają największe gwiazdy, ale też nie wstyd ich oglądać. To, że dobrzy fachowcy pracują dla HBO czy Canal+ to już nie trend, a zwyczajna praktyka. Drogę przetarł chyba „Bez tajemnic”, które reżyserowali, m.in. Holland, Konopka, Smarzowski, a przed kamerą stanęła śmietanka polskiego aktorstwa. W tym roku dostaliśmy aż trzy seriale jakościowe: „Belfra”, za który odpowiadał Łukasz Palkowski (nc+), drugą odsłonę „Paktu”, który tym razem robił Leszek Dawid (HBO) i „Artyści”. Ten ostatni powstał dla Telewizji Polskiej, która mówiąc łagodnie raczej unika podobnych wyzwań. Na Woronicza ktoś jednak ruszył głową (decyzję podjął Jerzy Kapuściński) i udzielił zgody na autorski projekt Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Duet działający dotąd z wielkim powodzeniem na niwie teatralnej postanowił zajrzeć za kulisy jednej ze scen warszawskich. Podupadła, ale niegdyś szanowana instytucja, która choćby z racji umieszczenia akcji w Pałacu Kultury może kojarzyć się z Teatrem Dramatycznym. Serialowy teatr to jednak konglomerat różnych miejsc na mapie Polski i metafora kondycji teatru w naszym kraju w ogóle. Przewodnikiem po arkanach tego świata uczyniono nowego dyrektora, którego brawurowo zagrał Marcin Czarnik (jedno z moich aktorskich odkryć – mimo, że gdzieś tam migał w polskim kinie). Jego podwładni: aktorzy, pracownicy działu technicznego, biuro to raczej archetypy niż prawdziwe charaktery, co podkreśla jeszcze bardziej uniwersalną poetykę utworu. To, że serial wygląda zupełnie wyjątkowo (nietypowe oświetlenie, sporo zbliżeń, kamera często ustawiana od dołu, chętnie brana do ręki) jest zasługą młodego operatora Bartosza Nalazeka (były asystent Janusza Kamińskiego, który pracował potem jako reżyser świateł w spektaklach Lupy czy Kleczewskiej). Takie kadrowanie w połączeniu z muzyką przypominającą genialny score z „The Knick” oraz z (założoną od początku) manieryczną grą aktorów tworzą widowisko rozpięte między twardą rzeczywistością a senną marą. Skompletowano naprawdę wariacki zespół aktorski: od Karolaka przez Segdę i Dracza po Dałkowską i Trelę. Strzałem w dziesiątkę było obsadzenie w roli znerwicowanej księgowej Agnieszki Glińskiej, która co prawda grać nie potrafi, ale stanowi dowcip sam w sobie, jako, że jest uznaną reżyserkę teatralną. Skrypt Demirskiego mimo, że został napisany przystępnie dla każdego widza, to wartością dodaną są różne easter eggi poukrywane w kolejnych odcinkach, więc takich obsadowych niespodzianek jest więcej. Twórcy nie ograniczają się jedynie do teraźniejszości i wybiegają w przyszłość, lękając się jak w starciu z bezwzględnymi prawami rynku i politycznymi zakusami poradzą sobie teatry i inne placówki kulturalne. Ewokują również dawne dzieje za sprawą duchów aktorów – Demirski i Strzępka twierdzili, że nie kierują się pustą nostalgią, lecz faktem, że współczesna sztuka nie jest ufundowana na zgliszczach, lecz jest kontynuacją historycznych dokonań, a podobne problemy miewali nasi przodkowie.

6. Zawód: Amerykanin (sezon 4) – FX

matthew-rhys-and-keri-russell-in-the-americans-season-3-episode-10

Jeden z najlepszych i jednocześnie jeden z najmniej docenionych seriali naszych czasów zalicza triumfalny powrót. Jako, że to już sezon czwarty, poniżej mogą pojawić się spojlery. Jenningsowie muszą uważać jeszcze bardziej niż dotychczas, by ich komórka nie została zdekonspirowana. Raczej niewiele im grozi ze strony ich sąsiada agenta FBI Stana Beemana (misiowaty Noah Emmerich), którego potrafią wodzić za nos. Niebezpieczeństwo czyha we własnym domu. Ich córka Paige zaprzyjaźnia się z miejscowym pastorem i wyjawia mu mroczny sekret rodziców. Nie wiadomo jak zachowa się duchowny, a stawkę podbija fakt, że Gabriel (jak zwykle dobry Frank Langella) zleca Elizabeth (stworzona do tej roli Keri Russell) zwerbowanie córki na rzecz sprawy. Kryzys rodzinny muszą zresztą łączyć z pracą w terenie, związaną z bronią biologiczną, nad która mimo międzynarodowych zakazów pracują oba mocarstwa. Tymczasem Phillip (Matthew Rhys perfekcyjnie wygrywa sprzeczne emocje, które targają jego bohaterem) w swojej drugiej tożsamości staje przed karkołomnym zadaniem. Agenci federalni powoli zbliżają się do prawdy, że wtyczką w ich firmie była Martha, żona jego alter ego Clarka Westerfelda. Napięcie sięga zenitu, a jego kwintesencją staje się finał 5 odcinka, w którym przy akompaniamencie „Under Pressure” dochodzi między agentami do oczyszczającego zbliżenia.

5. Westworld (sezon 1) – HBO

landscape-1466248649-wwjj101-8-19-00031-3000

Podobnie jak  drugi sezon „Mr. Robota” nowa superprodukcja HBO została przez szereg widzów uznana za nudną (?!). Opowieść napisaną przez Lisę Joy i Jonathana Nolana (prywatnie małżeństwo) sprowadzano tylko do ram westernu. Owszem skrypt nie jest idealny, zbyt często objaśniane są całe sceny, a metafory i rozwiązania fabularne nie grzeszą lekkością. Braki scenariuszowe wynagradza strona realizacyjna projektu. Przy potężnych kosztach związanych z wykreowaniem dwóch odmiennych światów – Parku i jego backstage’u – nie dziwi zjawiskowa warstwa wizualna. Szczególną rolę odgrywają scenografia i zdjęcia (odpowiadał za nie m.in. znany z filmów akcji Paul Cameron). Wyraziste role tworzą Ed Harris jako złowieszczy Mężczyzna w czerni, Evan Rachel Wood jako z pozoru delikatna Dolores czy Thandie Newton jako burdel mama. Każde z nich obsadzono w roli innego westernowego archetypu, odpowiednio bandyty, damy w opałach, kobiety lekkich obyczajów. Podobnie jak podczas tworzenia kina gatunkowego tak w ramach opowieści w parku rozrywki pełnią rolę służebną wobec narracji narzuconej przez doktora Forda (dawno nie widziany w tak dobrej, aktorskiej formie Anthony Hopkins). Są tylko częścią dekoracji, ornamentem, rekwizytem, który zespół kreatywny może w dowolnej chwili zmienić. Zasiedlające park hosty, androidy perfekcyjnie upodobnione do ludzi po skończonej „zabawie” można (bezkarnie?) przeprogramować i posłużyć się nim w innej historii. Nietrudno się domyślić co twórców serialu interesuje bardziej niż eksploatacyjny charakter Parku, choć okrucieństwa i seksu jak przystało na HBO nie brakuje. Pytania jakie sobie stawiają nie są wcale nowe, bo fantastyka naukowa bada je od kilkudziesięciu lat (Stanisław Lem, Philip Dick, Isaac Asimov), także kino chętnie sięga po tematy tożsamości sztucznej inteligencji czy buntu maszyn (ostatnio znakomita „Ex Machina”). Jednak filozoficzne rozważania stają się jednym z elementów zagadki, której rozwiązanie może naprawdę zaskoczyć.

4. Mr. Robot (sezon 2) – USA Network

mr_robot_2-3Figiel jaki wywinął rzeszy fanów Sam Esmail warty jest wspomnienia, choćby dlatego, że twórcy częściej schlebiają gustom masowym niż idą pod prąd. Tymczasem pierwsze odcinki nieoczekiwanie nie kontynuują tempa z poprzedniej serii, spowalniają do tego stopnia, że wielu niedzielnych widzów nie wytrzymało i zarzuciło dalsze oglądanie. A przecież i poprzednio to co najciekawsze nie kończyło się na kryminalnej intrydze, hakerskich sztuczkach czy osadzeniu działań bohaterów w kontekście grupy Anonymous czy Ruchu Odrzuconych. To stan psychiczny Elliota (jeszcze bardziej odjechany Rami Malek) decydował jak postrzegamy całą historię. W końcu to on jest narratorem, który może dowolnie zmieniać elementy opowieści, jego społeczna dysfunkcja może nas przecież zwodzić na manowce. Myleniu tropów podporządkowane zostają zresztą środki artystycznego wyrazu: genialny montaż Joe Biniego (pracującego od kilkunastu lat z samym Wernerem Herzogiem), nieoczywiste ustawienia kamery (dość powiedzieć, że operatorzy pracowali przy „House of Cards” czy „Stranger Things”) i niepokojące elektroniczne brzmienia. W drugiej połowie ten szaleńczy monolog ustępuje miejsca narracji polifonicznej, a akcja zagęszcza się. Darlene i członkowie fsociety powoli dostrzegają, że ich działania nie pozostaną bez konsekwencji. Angela wchodzi w podejrzaną relację z prezesem E-Corpu. Zarówno Elliot jak i Joanna Wellick zastanawiają się (ku uciesze większości widzów) gdzie u diabła podział się Tyrell? Wątki śledztwa próbuje połączyć agentka FBI DiPierro (świetna Grace Gummer, córka Meryl Streep), która musi radzić sobie też z własnymi demonami. Nad wszystkim roztacza się widmo wszechwładnej Dark Army, której macki sięgają dalej niż się mogło wydawać. W sezonie 2 nie brakuje technicznej wirtuozerii i przemyślanej dawkowanej w odpowiednich ilościach akcji. Mam nadzieję, że w swej zapalczywości dotrzecie, choć do odcinka 6, w którym dzieją się takie dziwy, że żal byłoby ich nie doświadczyć.

3. American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona (sezon 1) – FX

people-v-oj-simpson3Mam wrażenie, że w Polsce najnowsza produkcja Ryana Murphy’ego („Glee”, „American Horror Story”) przeszła zupełnie niezauważona. Dla Stanów Zjednoczonych sprawa O.J. Simpsona to ważna cezura historyczna, która wystawiła na szwank cały system sądowniczy. Zresztą już wielomiesięczny proces miał znamiona serialu, który żywo komentowano w mediach i w każdym amerykańskim domu. Słynny futbolista, aktor (seria „Naga broń”), celebryta, choć od lat pławił się w luksusach, żył z białą modelką w bogatej dzielnicy Santa Monica, był dla Afroamerykanów świadectwem, że american dream działa jak należy, że „czarny” może osiągnąć sukces. Właśnie dlatego armia jego prawników (miał aż siedmiu!) obudziła uśpione demony przeszłości decydując się oprzeć linię obrony na wątku rasistowskim. Nieoczekiwanie więc sprawa o podwójne morderstwo, w której wina oskarżonego i wyrok skazujący wydawał się od początku jasny stała się batalią o prawa obywatelskie. Jak udowodniła nominacja do Oskara dla najlepszego dokumentu dla miniserialu „O.J.: Made in America” oraz kolejne wyróżnienia dla obu produkcji przepracowanie tamtych wydarzeń jest dla Amerykanów bardzo ważne. Murphy zgromadził na planie jeden z najmocniejszych zespół aktorskich w dziejach telewizji. Laureat Oskara Cuba Gooding Jr. czyni z O.J. postać nieoczywistą, ufundowaną na strachu, ale i pysze – do końca nie wiemy czy naprawdę byłby zdolny zamordować z zimną krwią byłą żonę i jej kochanka. Strzałem w dziesiątkę było obsadzenie w roli Roberta Shapiro, bezwzględnego adwokata gwiazd akurat Johna Travolty. Naciągnięta twarz aktora i spokój z jakim jego bohater planuje linie obrony zdradza w nim pierwiastek niemal diabelski. Zupełnie inne oblicze prezentuje obsadzony wbrew komediowemu emploi znany z „Przyjaciół” David Schwimmer. Jego kreacja pełna jest troski o przyjaciela, ale i wątpliwości czy na pewno jest niewinny. To, że akurat gra Roberta Kardashiana pozwala podpatrzeć mimochodem jak rodzą się potwory, bo pod jego strzechą rośnie wyzbyte wartości nowe pokolenie celebrytów. Spektakl kradną jednak Courtney B. Vance (mąż Angeli Bassett) jako Johnnie Cochran, kolejny prawnik Simpsona oraz muza Murphy’ego Sarah Paulson jako pani prokurator Marcia Clark. Oboje są siłami napędowymi odpowiednio obrony i oskarżenia, ich poglądy ulegają zmianie – on z bojownika o prawa Afroamerykanów staje się cynikiem, który potrafi zagrać tą kartą tylko, żeby wygrać, ona przeżywa prawdziwą huśtawkę nastrojów, bo nie ma w talii tylu asów co przeciwnik. Koniec końców przebieg procesu jak w soczewce pokazuje jak przebiega linia podziału całego kraju. I wbrew pozorom nie jest to wcale klucz rasowy czy etniczny, bo przecież Dream Team O.J. tworzyli biali, Afroamerykanie, Żydzi, a Prokuratura również wystawiała mieszany skład. To bogactwo, znajomości, sława Simpsona decydują o jego ostatecznych szansach na korzystny wyrok.

2. Stranger Things (sezon 1) – Netflix

qlthos7far4srvwnj6ttvr1Nostalgia ostatnio jest w cenie, np. zeszłoroczne produkcje muzyczne przywoływały z lepszym („The Get Down”) lub gorszym („Vinyl”) skutkiem lata 70. Serial braci Gaffer pojawił się znikąd i z miejsca stał się światowym fenomenem. Już od czołówki (logo w stylu retro + motyw przewodni wyjęty z wczesnego Johna Carpentera) nie ukrywa , że jest pastiszem stylistyki lat 80.  Lista filmów, którymi inspirowali się twórcy rozciąga się od kina Nowej Przygody („Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, „E.T.”, „The Goonies”) aż po ejtisowe horrory („Koszmar z Ulicy Wiązów”, „Coś”, „Gremliny”, „Duch”). Wiele zapożyczają z ekranizacji książek Stephena Kinga: małomiasteczkową atmosferę, chłopięcą przyjaźń i inicjacyjne doświadczenie ze „Stań przy mnie”, zdolności parapsychiczne i rządowe testy na ludziach z „Carrie” i „Podpalaczki”. Parafrazują nawet ikoniczną scenę z siekierą z „Lśnienia”. Niepowtarzalna nastrój wspomaga też muzyka z tamtych lat (Foreigner, Joy Division, Peter Gabriel, Tangerine Dream) i syntezatorowy score Kyle’a Dixona. Cały ten trud spaliłby na panewce, gdyby nie aktorzy. Casting do ról dziecięcych poprowadzono fantastycznie – chłopaki dają rade, ale spektakl kradnie Jedenastka, czyli Millie Bobby Brown. Sentymentalną podróż, do czasów kiedy zaczynali kariery odbywają Matthew Modine i Winona Ryder. O ile „Ptasiek” dostaje epizodyczną rolę naukowca, to już gwiazda „Soku z żuka” ma więcej czasu ekranowego, aby udowodnić dlaczego kiedyś była ulubienicą Ameryki. Rolę matki poszukującej zaginionego syna gra na wysokich rejestrach, niektórym taka hiperbolizacja może przeszkadzać, ale zachwyt większości widzów i kolejne wyróżnienia udowadniają, że taka interpretacja była słuszna. W kontrze do niej stoi David Harbour, który obsadzony w schematycznej roli potrafił uczynić z szeryfa najciekawszą ze wszystkich postaci. Choć fabuła będzie zrozumiała praktycznie dla każdego to najlepiej powinni bawić się dzisiejsi 30-latkowie, którzy podobnie jak ja wychowywali się w erze kaset VHS. Obawiam się tylko czy sezon 2 wytrzyma lawinę oczekiwań fanów.

1. BoJack Horseman (sezon 3) – Netflix

bojack-horsemanDługo przekonywałem się, żeby w ogóle zabrać się za animację o upadłym gwiazdorze sitcomu, który jest…koniem. Jednak serial Netflixa zachwyca na wielu poziomach. Przy całym szacunku do „South Parku”, „Family Guya” czy „Simpsonów”, których siłą była seria zamkniętych epizodów, tu każdy odcinek jest znaczący dla rozwoju głównego bohatera. Nawet drobiazgi mają wpływ na dalszy rozwój fabuły i związki między postaciami (np. dowód na przyjacielską zdradę leżący pod sofą prawie 2 sezony). Satyra na amerykański showbiznes idzie w parze z mroczną historią o upadku jednostki. Gdyby twórcy „Californication” mieli więcej oleju w głowie, właśnie tak prowadziliby perypetie Hanka Moody’ego. Sezon 3 udowadnia, że obrana ścieżka jest słuszna, bo nadal w świeży sposób traktuje o bolączkach dzisiejszego świata. I tak wyścig oskarowy otwiera na oścież furtkę kpiarstwa z Hollywoo, twitterowa wpadka rodzi dyskusję o granice celebryckiej degrengolady, a narkotykowy trip doprowadza do odkrycia naskórkowości relacji z innymi ludźmi. Zresztą nawet jakby reszta odcinków była do kitu, zawsze zostaje „Fish Out Of Water”, który funkcjonuje jako perfekcyjna niema miniatura, przezabawny gag oraz metafora współczesnego świata, w którym technologia zamiast ułatwiać blokuje dostęp do drugiego człowieka.


Tutaj znajdziesz moją listę 50 najlepszych filmów zeszłego roku

mój profil na Filmwebie

mój profil na Pintereście

2 uwagi do wpisu “10 najlepszych seriali roku 2016

    1. Zdecydowanie #TeamBojack 🙂

      Ciekawe zestawienie! Fajnie, że postawiłeś na te mniej popularne. Mało mam czasu na seriale, ale niektóre tu wymienione, na tyle zachęcają opisami, że trzeba będzie zrezygnować ze snu i je nadrobić 🙂

      Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz